Lewy jako czysta definicja rozwoju
Wciąż dziwnie czuję się ze statusem Roberta Lewandowskiego w światowej piłce. Niby przywykłem do jego wielkości, niby bez mrugnięcia okiem przyjmuję kolejne rekordy, nagrody i rozwój, ale wciąż wydaje mi się, że to tylko sen. Jak ktoś przez większość życia był katowany przeciętnością polskiego piłkarza, nie przywyknie do tak radykalnej zmiany.
W uwielbianym przeze mnie serialu „Alternatywy 4” jest taka scena, kiedy rodzina Balcerków została eksmitowana z rudery na Bródnie i otrzymuje w zamian nowoczesne mieszkanie na Ursynowie. Nie cieszy to nikogo. Stanisław Anioł, nowy gospodarz, słyszy z ust pani Balcerkowej: „Jak ktoś całe życie w mieście mieszkał to się za Chiny ludowe do wiochy nie przyzwyczai”. Jak ktoś całe życie był dręczony określonym wzorem polskiego piłkarza, zakapiora i technicznie ułomnego wyrobnika to za Chiny ludowe się do Lewandowskiego nie przyzwyczai. Nie ma szans.
Zazdroszczę pokoleniu, które przyszło na świat już w XXI wieku i erę sprzed RL9 pamięta co najwyżej jak przez mgłę. Młody kibic reprezentacji Polski wyrósł bez kompleksów względem świata, z dumą, że jego rodak należy do największych. Może nie siedzi przy jednym stole z Cristiano Ronaldo i Lionelem Messim, ale nie wstydzi się ich zaprosić do swojego. To też eleganckie miejsce, wręcz limitowane, gdzie przysiąść nie może się byle przybłęda z ulicy.
Mam takie wrażenie, że wielu otaczających mnie ludzi w skrytości ducha wątpi, czy Lewandowski będzie w stanie wykręcać nowe rekordy, ścigać Gerda Muellera, rozwijać się i nie zatrzymywać w drodze do granic swoich wytrzymałości. Jego osiągnięcia nie są standardem, wciąż patrzymy na nie z rozdziawionymi gębami. Przywykliśmy za to do długowieczności Cristiano i Messiego. Wymagamy od nich więcej, wzruszamy ramionami, kiedy robią wielkie rzeczy. Może nawet czasem cenimy bardziej kogoś kto błyśnie raz, a spektakularnie. Coś jak z Krzysztofem Piątkiem i jego eksplozją formy. Byli i tacy, którzy próbowali wówczas udowodnić jego wyższość nad Lewandowskim. Pamiętam, że w rozmowie dla „Foot Trucka” powiedziałem wówczas:
- Z Piątkiem jest jak z nową kobietą, którą widzisz na ulicy. Sam jesteś w relacji z wspaniałą, z którą układa ci się od lat, ale obejrzysz się za tą, którą spotkałeś przed chwilą. Nie oznacza to, że ona jest piękniejsza od twojej. Po prostu zadziałał efekt nowości.
Ale ten status działał tylko w zamkniętym świecie polskiej piłki. Lewandowskiemu to pomogło. Ściągnęło snop światła z niego i przez pewien czas ktoś inny był w centrum uwagi. Poza tym pojawił się nowy stymulant sportowy. A Lewy, jak każdy wielki piłkarz, karmi się rywalizacją.
Ostatnio Zbigniew Boniek powiedział mi ciekawą rzecz. Nikt w polskiej piłce lepiej nie definiuje progresu. RL9 jest wręcz urodzony do rozwoju. Każdego roku coś nowego, każdego roku poprawienie konkretnych aspektów gry, eksperymentowanie z mediami, inne sposoby komunikacji i wysławiania się. Ciągły ruch do przodu. Czasami można odnieść wrażenie, że piłkarze żyją od meczu do meczu, że są jak roboty, które nie myślą o progresie, a działają automatycznie. Lewandowski jawi się na ich tle jak w pełni świadomy, zaprogramowany na rozwój super-człowiek. Ze swoją wyjątkową mentalnością wszedł pośród największych.
Kiedy widziałem go na ostatniej gali w Dubaju zdobywającego nagrody i przemawiającego po angielsku, po raz kolejny pomyślałem:
- Nawet w tak niepiłkarskiej rzeczy poszedł do przodu. Po wywiadzie z Gerardem Pique kilka lat temu, kiedy wypowiadanie się w języku angielskim sprawiało mu trudności, wziął się ostro do roboty i poprawił komunikację. Dziś mówi płynnie, swobodnie i z dobrym akcentem.
Lewandowski jak coś chce, to zmieni. Ma ku temu zespół wspaniałych cech. Cierpliwość, pracowitość, determinację i niegasnący głód. Głód rozwoju.
Mateusz Święcicki