Italia oczami Nicklasa Bendtnera
Żeby sprawdzić, co słychać u tego sportowego świra lub - jak kto woli - lekkoducha, trzeba się zapaść w głębokich odmętach skandynawskiej Wikipedii. Transfermarkt podawał bowiem zakończenie kariery. A tu pyk, padło na klub, którego jest wychowankiem. Pyk, Tårnby FF to aktualnie czwarty poziom rozgrywkowy w Danii. Jego debiut można nawet znaleźć na YouTube. Tyle, że w sekcji oldboyów… Jeszcze przed pandemią był o krok od transferu do Chin, ale wszystko się wysypało z wiadomych przyczyn. Przynajmniej ten jeden raz nie z jego winy. Skoro finalnie zniknął z poważnej piłki - wiek nie przeszkadzał w napisaniu opasłego tomu wspomnień. Życie Nicklasa Bendtnera jest tak barwne, że nie ma sensu już niczego dodawać, po prostu trzeba oddać mu głos. Oto fragment świeżej autobiografii pod tytułem „Both sides”. Coś dla fanów ligi włoskiej - fragmenty przygód 32-latka na Półwyspie Apenińskim.
Ostrzegam: długie.
***
2012.
Poddałem się w temacie Arsenalu i nie zamierzałem wracać do zespołu po wakacjach. Nie wierzyłem, że dostałbym czas, aby stać się pierwszym wyborem w ataku.
Tom Brooks szukał mi klubu zagranicą. Szczególnie na Półwyspie Apenińskim, bo wcześniej interesował się mną Inter. Doszło do tego świeże zapytanie z Milanu. Nie brzmiało to źle - epicki klub w połączeniu z niesamowitym stadionem. No a miasto samo w sobie jest mekką mody.
Konkrety dotyczyły jednak trzech klubów. Oferty na stole położyły Siena, Genoa i Fiorentina. Najbliżej było mi do Violi, bo przedstawiła porządny kontrakt. Uzgodniliśmy, że polecimy do Włoch i dopniemy ostatnie detale tuż przed zamknięciem okienka transferowego. Najpierw wybieraliśmy się do Mediolanu na noc i nazajutrz mieliśmy udać się do Florencji.
Ledwie po lądowaniu Tom odebrał telefon od niejakiego Beppe Marotty, dyrektora sportowego Juventusu, który dostał cynk, że jesteśmy we Włoszech.
- Z największą przyjemnością podpiszemy Nicklasa u nas. Możemy się spotkać?
Przeanalizowałem wszystkie za i przeciw. W Fiorentinie miałbym gwarancję gry. Ale z drugiej strony - Juventus to Juventus. Najbardziej utytułowany klub we Włoszech. Idealne miejsce, w którym chciałem wygrywać trofea, których tak bardzo potrzebowałem.
Tom poinformował Fiorentinę, że dostaliśmy nową propozycję. Po chwili usłyszał: „Tylko nie wybierajcie Juve, mają za dużo napastników. Ludzi, w których sporo inwestowali. Chcą po prostu wyprowadzić nas z równowagi, zagrać nam na nosie. Nicklas nigdy nie przebije się do składu” - komentowali na bieżąco przedstawiciele Violi.
Nie byłem jednak taki pewien. Oddzwoniliśmy więc do Juventusu i dwie godziny w pokoju hotelowym Toma siedział już Marotta z drugą osobą. Zaczęły się negocjacje. Andrea Agnelli wydzwonił nas poprzez FaceTime.
- Co myślisz o tych kwotach? - spytano Toma. - Myslę, że są trochę za niskie. Ale rzućmy okiem na ten zapis… Trwały żywiołowe dyskusje. Tom nie dawał za wygraną, a przedstawiciele Juve potrzebowali chwilę namysłu na nową ofertę. Nie wychodzili na zewnątrz. Wszystkie karty po prostu leżały na stole. Zajęło to mniej niż pół godziny.
Wedle dziennikarzy byłem ostatnią deską ratunku dla Juve. Ściągany na ostatnią chwilę, ale - ku mojemu zaskoczeniu - kompletnie rozpracowany. Znali moje wszystkie atuty i słabości. Sprawiali wrażenie, jakby obserwowali mnie od dawna! Mieli w głowie wszystkie moje liczby, wyciągnęli średnią minut na boisku w przełożenie na gole, wiedzieli w jaki sposób wypracowuję asysty kolegom. Wiedzieli też, że umiem „dowozić” w meczach z technicznymi i dużymi drużynami, bo strzelałem bramki Niemcom czy Brazylii. Mieli świadomość, że w pięciu meczach przeciwko Portugalii władowałem im sześć bramek. Kazali przekazać pozdrowienia od trenera Antonio Conte. Marotta zapewnił: „Dostaniesz prawdziwą szansę, kiedy tylko będziesz gotowy”.
Nie miałem wątpliwości. Nie chciałem iść do Juventusu ledwie na sezon. Zamierzałem zrobić wszystko, żeby aktywowali opcję wykupu po rocznym wypożyczeniu. Chciałem, żeby ta przygoda trwała jak najdłużej. Fiorentina mogła o mnie zapomnieć.
Testy medyczne były najbardziej szczegółowe, z jakimi kiedykolwiek się spotkałem. Antonio Conte był zupełnie szczery. Spojrzał na moje wyniki wydolnościowe i powiedział, że nie nadaję się do treningów z pierwszym zespołem. Przydzielono mi asystenta. Pracowałem nad sobą dwa razy dziennie. Po kilku tygodniach dołączyłem do reszty graczy, ale tylko podczas porannych sesji. Popołudniu musiałem się pocić w pojedynkę.
Ja i moja Julie zostaliśmy zakwaterowani w hotelu w pięknym włoskim mieście rozmiarów Kopenhagi. Nie musiałem mierzyć się z włoskimi korkami, bo na dzień dobry dostaliśmy szofera. Jeszcze zanim dostałem Jeepa, z którym Juve miało umowę. Nie posiadałem się ze szczęścia, więc po transferze dodałem tweeta: „Spełniam swoje marzenia, jestem niezwykle przejęty”. Poł godziny później dostałem telefon od rzecznika prasowego: „To my zajmujemy się komunikacją”. Musiałem usunąć wiadomość. Nie przejmowałem się tym, skoro zasady są dla wszystkie takie same. Tyle, że na każdym kroku moje zdumienie rosło. Sporo się nasłuchałem o tym, że Włosi są niezorganizowani, ale była to kompletna bzdura. Juventus jest zupełnym przeciwieństwem stereotypów na temat tego narodu. Mają tam procedury na każdą możliwą aktywność - wszystko jest skrzętnie planowane, grafik realizowany punkt po punkcie bez żadnych przeoczeń. Co do sekundy. A ludzie, którzy cię prowadzą za rękę są przesympatyczni i otwarci. Rozumieją jednocześnie swoją rolę w systemie.
(…)
Wciąż byłem daleki od wywalczenia sobie miejsca w składzie, ale czułem, że wracam do optymalnej formy. To było widać podczas zajęć. Nasz dietetyk zapoznał mnie z ekspresem do kawy, który był włączony non-stop i nie przestawał mielić ziaren.
- Pijesz espresso? - No… czemu nie. - Pytam ogólnie: ile dziennie? 10? 15? 20? - Eee… dwie lub trzy - Za mało.
Badano także naszą krew. Juventus wyprzedza o lata świetlne angielską piłkę w dbałości o takie detale. Doskonale znają potrzeby organizmu i ciała. Wszystko jest spersonalizowane pod danego piłkarza. Każdy otrzymuje własną suplementację, także w postaci tabletek. Przypisuje je klubowy doktor. To jego działka, w którą nikt inny się nie miesza.
Obił mi się o uszy temat dopingu w calcio. W latach 90. spekulowano o EPO w kontekście Juventusu. Kiedy Zlatan przyjechał do Turynu w 2004 roku, przybrał w krótkim czasie z 20 kilo. Wszyscy zastanawiali się, jaką mieszankę piguł mu podawali, żeby rozrósł się mięśniowo do tego stopnia. Zarzekał się, że sytuacja wyglądała zgoła inaczej i na pewno nie tak, jak podejrzewano. Nieważne. Mogę mówić tylko na własnym przykładzie - rozrastałem się. Nabierałem siły. Nie tylko dzięki tabletkom! Treningi były inne. W niektóre dni pracowaliśmy tylko i wyłącznie nad wytrzymałością. Maksymalny ładunek, prawdziwa eksplozja dla mięśni. Ni z tego, ni z owego nabrałem 10 kilogramów. Ważyłem 98 kg, ale w ogóle nie czułem się wolniejszy! Miałem wrażenie, że to najlepsza sylwetka w moim życiu. Nie była wynikiem przyjmowania czegoś nielegalnego. A przynajmniej taki jest stan mojej wiedzy. Taka prawda. Ludzie od kontroli antydopingowych czasem składali nam wizyty, ale niczego nie odkryli. Bo nie dało się niczego odkryć. Wolę tak myśleć.
Juventus oznacza ciężką robotę i dobrą zabawę. Ach - pasta podawana w klubie z lekkim sosem pomidorowym jest wprost obłędna. Wszyscy nie mogą się doczekać codziennego posiłku.
Mój pierwszy dzień w klubie - tuż po śniadaniu - polegał na zainstalowaniu się w szatni. Na kilometr czułem dym papierosów.
- Skąd to? - To od chłopaków - wskazał Paul Pogba.
Rozejrzałem się. Po mojej prawej, dalej przy otwartym oknie ustawiło się z dziesięciu piłkarzy. Kilku z nich trzymało espresso. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. W Anglii fajki są tematem tabu, a tu pełno ludzi wokół puszcza dymka. Pirlo, Buffon, Vidal, Marchisio, Storari i tak dalej…
- Chodź, Nicklas. Dawaj na fajeczkę - zaproponował Pirlo. Nie mogłem odmówić. Wszyscy przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Pogba mieszkał parę ulic ode mnie, więc jeździliśmy razem na treningi. Kiedy tylko zostawałem bez mojej partnerki, Matri i Storari zabierali mnie na jedzenie.
Odniosłem wrażenie, że w tym miejscu piłka nożna jest czymś więcej niż tylko zawodem. Juventusem zarządza wielka rodzina. Państwo Agnelli, mający w kieszeni także Fiata i Ferrari. Zdarzają się problemy, rozłamy, ale na koniec wszyscy szukają kompromisu, są bardzo zaangażowani. Chcesz się zawsze pokazać z jak najlepszej strony, non-stop czegoś się uczysz. Jesteś gotowy poświęcić się dla kogoś innego. Kochałem to miejsce.
(…)
W Juve możesz mieć gorszy dzień, ale nie może to trwać dłużej niż dobę. Nie dwie, nie trzy. Gianlugi Buffon coś o tym wie. Facet miał 34 lata, kiedy dołączyłem do ekipy, i demonstrował umiejętności, z jakimi nigdy z bliska się nie spotkałem. Jeżeli nie kopnąłeś z najbliższej odległości wystarczająco mocno, nie było szans go pokonać. I tak dzień w dzień. Kiedy zdarzały się przerwy, można było go dostrzec opartego o słupek z espresso. Kurzył w międzyczasie fajkę bez filtra. Wydawał się maksymalnie odprężony. Po chwili rzucał graty za bramkę i wracał do biznesu. Zdarzało mu się, że mnie szarpał i poklepywał: „Dawaj, teraz nie możesz odpuścić. Nadchodzi twój czas”. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale jak na niego patrzyłem, takie wsparcie dodawało mi otuchy i gwarantowało ogromnego kopa. Brakuje mi już nawet słów i komplementów dla Buffona.
Tacy mistrzowie jak on i Pirlo dawali mi nowe spojrzenie na żywot piłkarza. Możesz mieć wspaniałe życie i jednocześnie realizować wielkie ambicje. Jedno nie wyklucza drugiego. Paradoksalnie - to przez nich przestałem palić. Ograniczałem się pierwotnie do czterech lub pięciu fajek dziennie, ale za to dobiłem do liczby 15 espresso na dobę. Ciężko było sobie to darować jak już się wkręciłem. Mając tyle przyjemności w życiu, nie potrzebujesz baletów non-stop. Czasem jeździłem do Mediolanu na clubbing z Pogbą, ale on w ogóle nie pił. Wił się za to na parkiecie jak szalony. W dodatku temperował moje zapędy i ogarniał mnie w piciu. Dobrze znaleźć się w odpowiedzialnym towarzystwie. Zwłaszcza, kiedy człowiek nie chce się poślizgnąć w nowym środowisku…
Nadszedł październik. Conte dał mi słowo honoru. Po wejściu z ławki w Lidze Mistrzów przeciwko Nordsjælland, otrzymałem dwa mecze od pierwszej minuty w Serie A przeciwko Catanii i Bolonii. Trzy mecze w osiem dni, zaczęło to wreszcie jakoś wyglądać. Na początku grudnia dostałem cynk od agenta, że Juventus zamierza mnie wykupić. W dodatku chcieli podnieść moje wynagrodzenie. Zamierzali uczynić mnie ważną postacią w ofensywie od następnego sezonu. Wyglądało na to, że nie blefują, bo po treningu Marotta złapał mnie za ramię. Totalnie w mafijnym stylu spojrzał mi w oczy i klepnął po twarzy: „No, to wiesz już, co się święci”. Dodał, że musimy się spotkać i dogadać szczegóły. Dawno nie czułem się tak szczęśliwy. Prawdopodobnie od narodzin mojego syna.
***
Bendtner doznał następnie poważnej kontuzji pachwiny, która eliminowała go z gry na sześć miesięcy. Rehabilitacja - zdaniem samego zainteresowanego - przebiegała bardzo w porządku, ale Duńczyk był zobligowany, by wrócić do UK. Wynikało to z zobowiązań kontraktowych wobec Arsenalu. Łapiesz kontuzje - wracasz na Wyspy, gdzie macierzysty klub wskazuje na specjalistę. Nie byle jakiego, bo wcześniej zajmującego się tymi samymi dolegliwościami w przypadku Stevena Gerrarda. Po rehabilitacji Duńczyk dostaje światło, by wrócić na chwilę do domu. *** 28 lutego wcześnie rozpocząłem balety w centrum Kopenhagi. Podskoczyłem do cocktail baru „Fugu”. Po trzech, czterech większych drinkach postanowiliśmy zmienić lokalizację na lokal o nazwie „Ruby”. Wkrótce miała dojechać Julie i moi rodzice.
„Ruby” znajduje się jakieś 150 metrów dalej. Bez jaj, przysięgam, 150 metrów. Uznałem jednak, że podjedziemy samochodem. Mercedesem, którego miałem od doby. Ledwie wsiadłem, a po chwili usłyszałem pukanie w szybę. Był to stróż prawa. Poprosił o prawko. Miałem tylko brytyjskie, które było już nieważne. Potem zaproponował dmuchanie. Żaden problem, zapraszam. Problem polegał na tym, że limit wydychanego alkoholu wynosi w Danii 0,5 promila. Ja miałem 1.75.
„Musi się pan z nami udać na komendę” - wyznał.
Wpadłem w panikę. Wyjaśniłem, że nawet nie przekręciłem kluczyka. Że silnik nawet nie zaczął pracować… Przypomniałem sobie, że mam kopertę w kieszeni. W środku znajdowało się 100 tysięcy koron, czyli w przeliczeniu jakieś 10 tysięcy funtów. To miał być prezent dla moich rodziców.
„Podaruję to panu, jeśli mnie pan puści”. „Zamknij mordę”. Na trzeźwo przyznaję, że było to idiotyczne. Począwszy od wizji podjechania 150 metrów do kolejnej knajpy. Na szczęście policjant nie oskarżył mnie o usiłowanie przekupstwa. To byłoby dopiero gówno…
Historia i tak błyskawicznie przedostała się do mediów. Chcieli się ze mną rozprawić, ukarać dla przykładu. Pomijam już grzywnę w wysokości miliona koron (około 100 tysięcy funtów) - odebrano mi prawo jazdy na trzy lata. Duńska federacja postanowiła odsunąć mnie od gry w kadrze na sześć miesięcy „w ramach głębokiej refleksji”. Kiedy komunikował mi to Morten Olsen, czułem, że finalnie ktoś inny pociągał za sznurki. To było bolesne, ale pocieszałem się, że omijam niezbyt znaczące mecze.
Mój rzecznik przygotował publiczne przeprosiny, które odczytałem w sądzie w Kopenhadze. Reszta paplaniny spadła na mojego ojca. Nie było w tym żadnej lojalności! Miałem wrażenie, że wrzeszczy głośniej niż wszyscy: „Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla jego zachowania”. Ojciec nie dał mi oparcia. Łatwiej byłoby mi to zaakceptować, gdyby nie czerpał tylu korzyści wynikających z faktu, że jestem jego synem. Mój młodszy brat powtarzał mi, że wypowiadał się o mnie per „idiota”. Wróciłem do Italii. Prasa spekulowała: pewnie po to, aby Juventus się ze mną rozprawił. A ja zwyczajnie miałem przed sobą końcówkę rehabilitacji. Oczywiście, wlepiono mi karę, ale w zasadzie wszystkich to bardziej bawiło. Na Włochach nie robiło to wrażenia - sami jeżdżą na bombie. Bardziej ich śmieszyło, że chodziło o 150 metrów i że nawet nie przekręciłem kluczyka w stacyjce.
***
Juventus wciąż go chciał, a Bendtner zagrał jeszcze w ostatnim meczu sezonu przez 16 minut przeciwko Sampdorii i sięgnął po Scudetto. Klub przygotował dla niego trzyletni kontrakt, choć już nie na tak korzystnych warunkach finansowych. Piłkarz postanowił go odrzucić: „Była to decyzja, która prześladowała mnie później przez lata”.
FILIP KAPICA